Ulica Ząbkowska, Koneser vol. 3
Warszawa, ul. Ząbkowska
3 sierpnia 2015
Idąc prosto wzdłuż muru, doszli do otwartej na oścież czarnej, żelaznej bramy, nad którą górował ogromnych rozmiarów szyld z orłem w koronie na górze i napisem na siatkowanej platformie, informujący, iż znajduje się tu “Koneser - Warszawska Wytwórnia Wódek”. Przy bramie znajdowała się neogotycka wartownia zwieńczona blaszanym dachem o kracianej fakturze i żelaznymi iglicami. Tuż obok wyrastała krągła wieżyczka ze smukłym, łuskowatym dachem zakończonym delikatną iglicą. Wiedzeni myślą, że za bramą może znajdować się kawałek przestrzeni, której właśnie w danej chwili potrzebowali, weszli.
zdjęcie z 2013; źródło fotopolska.eu |
Za bramą, znajdował się inny świat. Gwar ulicy można było na chwilę zostawić za sobą i znaleźć się pośród kompleksu fabrycznych, neogotyckich budynków z czerwonej cegły, będących pozostałością dawnej wytwórni. Widać było od razu, że wytwórcza, pracowita codzienność tego miejsca przeszła już na karty historii, żyje tylko w pamięci niektórych ludzi, bądź starych fotografiach - zwłaszcza tych z dwudziestolecia międzywojennego, kiedy fabryka przeżywała swój największy rozkwit.
Po swojej lewej stronie minęli całkiem bogato zdobiony, jak na teren poprzemysłowy, dawny budynek administracji. Uwagę zwracały detale jak krenelaże obronne, lekko wystające gzymsy, długie, wyciągnięte ku górze okna zaokrąglone łukiem, zakwitłe u góry stalowe róże, o życiu trwalszym niż ich naturalne, barwniejsze i słodsze w zapachu pierwowzory. Wszystko w industrialnej, neo wersji średniowiecznego gotyku, odpowiednio zreformowanego, przywróconego do życia kilka wieków później, dostosowanego do realiów XIX-wiecznej epoki romantyczno-przemysłowej. Neogotyk, objawiający się w mijanych budynkach, to uosobienie połączenia błądzącego w duchowości romantyzmu i stąpającego po ziemi industrializmu.
Fascynujące było tam dla tej dwójki wszytsko - na przykład chłonąca złote promienie słońca czerwona barwa cegieł. W słońcu kolory stawały się intensywniejsze - w zależności od padającego cienia wydawały się jaskrawo czerwone, wręcz rudo-rdzawe, natomiast w ciemniejszych, przysłoniętych od słońca miejscach, mury odznaczały się brązem, brunatne wręcz w cieniu cegły zatracały swoje kontury.
zdjęcia pochodzą z 3 sierpnia 2015 |
Przede wszystkim jednak miejsce to było mnóstwem pustej przestrzeni, w której znaleźli się zupełnie sami. W powietrzu dominował zapach wszechobecnych resztek gruzu i spalonej słońcem szarości popękanej powierzchni betonu. Można było bez obaw iść dalej, w głąb, schować się za murem z czerwonych cegieł i spróbować zatrzymać czas. Lazurowy, ciemniejący błękit nieba, gorące promienie słońca potęgowały ostrość zapisywanego w pamięci kadru.
Stanęli, by zrobić zdjęcie przy jednopiętrowym budynku z nieco poszarzałej już czerwonej cegły. Niegdyś mieścił się tu magazyn poprodukcyjny, jak informowała niewielka tabliczka. W nieco mniej odległej przeszłości, przez jakiś czas budynek był zajmowany przez klub Sen Pszczoły - upamiętniała ten fakt pozostała na drzwiach, do których prowadziły trzystopniowe schodki, grafika loga Snu. W pełnej wersji według Salvadora Dali’ego „Sen wywołany lotem pszczoły wokół granatu na sekundę przed przebudzeniem”. Sam ten sen musiał trwać chwilę i być bogaty w brzmienia, drażniące i jednocześnie hipnotyzujące, o słodkim smaku i intensywnych, jaskrawych barwach… Żałowała, że nigdy w tym klubie nie była. Gdyby jeszcze tu istniał, mogliby tam pójść razem i zmieszać się z tłumem, zapomnieć się w tańcu, zapomnieć o całym świecie, który istnieje poza tymi ścianami z cegieł. Mogliby stopić się w jedno, a ich ciała zatracić się w rytm muzyki, będąc blisko siebie. Mogliby przestać odliczać czas, bo dla nich stanąłby w miejscu, jak to dzieje się zwykle w tego typu miejscach. Agnieszka roztopiła się przez kilka momentów w tej myśli, po czym za chwilę, przegoniła ją kolejna, bardziej brutalna, o tym jak bardzo kruche i ulotne może być to, co ich łączy. Bała się rzeczywistości, choć i tak chciała brnąć w to dalej. Czuła się jak ćma, którą ochoczo przyciąga jasność i ciepło ogniska, nie zważając na to, że wszystko, co ją pochłania, może okazać się piękną iluzją, tylko spalającą jej młode, naiwne serce, zostawiając po sobie wypaloną, czarną dziurę. Dręczona tym chaosem myśli i jego milczeniem, zdecydowała się w końcu przerwać ciszę:
- Wiesz, pod koniec września wyjeżdżam na studia do Krakowa.
Spojrzał jej głęboko w oczy, ten wzrok przeszywał Agnieszkę na wskroś. Wreszcie coś go tknęło, pomyślała. Dobrze, niech wie, że może coś stracić, że czasem musi o coś zawalczyć. Jeśli mu w ogóle zależy…
- Ooo, jednak? I zostawiasz tu wszystko w Warszawie?
- Złożyłam papiery wtedy, kiedy nie odzywałeś się przez miesiąc. - odpowiedziała z lekką pretensją w głosie. Wówczas myślała, że nie ma nic do stracenia, jednak gdy znów zaczęli się spotykać, w jej głowie zaczęły się panoszyć wątpliwości, czy dobrze robi, wyjeżdżając. - Oczywiście będę przyjeżdżać, pewnie prawie co weekend, żebyśmy mogli się spotykać.
- Ale czemu akurat Kraków? W Warszawie też masz uniwersytety, też możesz studiować.
- Dostałam się na unikalny kierunek, którego nie ma w Warszawie. A zresztą, nie odzywałeś się przez miesiąc. Myślałam, że zacznę wszystko na nowo… Ale nie chcę żadnego nowego życia bez Ciebie. - dusiła już w sobie łzy, miała nadzieję, że się nie zorientuje. - Będziemy się widywać w weekendy, prawda? Będziesz przyjeżdżał czasem do mnie?
- Chodź tu do mnie mała, nie płacz.
Wziął ją za rękę do siebie i przytulił. Przez chwilę czuła spokój.
Poszli dalej, spacerując po popękanym betonie, wśród opustoszałych magazynów, hal produkcyjnych i innych budynków z czerwonej cegły. Zakończone łukami okna zabito deskami, w niektórych ktoś powybijał szyby, nie wszystkie przetrwały w całości. Doszli do dużego, dosyć reprezentatywnego dla fabryki budynku rektyfikacji. Wysoki komin wybijał się zdecydowanie nad resztę całego kompleksu. Z przodu znajdowała zamknięta na cztery spusty drewniana brama, nad którą ciągnęło się na kilka metrów wysokie okno, zakończone zaokrąglonym, łagodnym łukiem u góry, migoczące mozaiką odbijających światło przeźroczystych prostokątów. Nad łukiem okna umieszczono napis “Rektyfikacja spirytusu” wraz z latami działalności 1897-1970. Na fotografii Agnieszka uchwyciła odchodzące od budynku między pierwszym a drugim poziomem przęsła, przez które prześwitywało zachodzące leniwie, letnie słońce. Dzień chylił się już powoli ku końcowi. Nadal nie było tam nikogo, oprócz nich.
- Powiedz, dlaczego to wszystko tak musi być? Takie skomplikowane i niesprawiedliwe? - Agnieszkę znów targały niespokojne myśli.
- Życie jest niesprawiedliwe, trzeba się z tym pogodzić.
- Nie chcę się z tym godzić. Nie chcę, żeby cokolwiek stanęło nam na drodze do szczęścia.
Przestając dłużej zadręczać się tokiem myśli, zaczęła go całować. On przycisnął ją do muru budynku i trwali tak w długim pocałunku, obejmując się. Ta chwila mogłaby się nie kończyć dla niej nigdy. Słońce zaszło, pozostawiając po sobie pomarańczowo-złotą łunę na chabrowym lazurze nieba.
Komentarze
Prześlij komentarz